Ostatnio głośno jest o sprawie Magdy, która poleciała do
Egiptu i zginęła w tragicznych i właściwie nadal niewyjaśnionych okolicznościach.
Tak naprawdę nadal nie wiadomo, co się do końca stało, kto za tą tragedią stoi
i czy Markus – chłopak Magdy, nie był przypadkiem w to zamieszany. Jedno jest
pewne koszmar jaki przeżyła ta dziewczyna nigdy nie wyjdzie na jaw w 100%, rodzina całe życie będzie wzajemnie siebie za to obwiniać… A ludzie będą
wymyślać kolejne plotki na ten temat.
Ta sytuacja skłoniła mnie do pewnych przemyśleń. Przemyśleń
na temat tego, że wszyscy zawsze będziemy małymi dziećmi dla naszych rodziców.
Pamiętam, jak nie potrafiłam zrozumieć mojej mamy, nie
umiałam pojąć, dlaczego wydzwania do mnie, gdy jestem ze znajomymi w klubie czy
u kogoś na domówce. Nie rozumiałam po co tysiąc razy pyta z kim, po co i dokąd
wychodzę oraz o której wrócę. Przecież inni mieli taki luz, ich telefony
milczały, a ze mnie po cichu się śmiali…
Wtedy całym sercem nienawidziłam tej nadopiekuńczości, a
dziś dziękuję za to. Dziękuję, bo być może właśnie dzięki temu zawsze cało i w
porę wracałam do domu?
Przytoczę Wam pewną anegdotkę…
Razem z moją przyjaciółką Karoliną, w czasach liceum dość
regularnie odwiedzałyśmy jeden klub. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby to
był jeden w klubów w Warszawie… Niestety nie był. Klub, do którego jeździłyśmy
znajdował się w Miński Mazowieckim, a ściślej w Janowie. Co nas tam ciągnęło,
nie wiem … nie wiem po co przemierzałyśmy kilkadziesiąt kilometrów, kiedy kilka
ulic od mojego budynku mamy klub na klubie …. Wiem, że na tamten moment to było
super i bawiłyśmy się rewelacyjnie. Przeważnie jeździłyśmy większą paczką
samochodem, natomiast był taki przypadek, gdzie wybrałyśmy się tam pociągiem i
to było głupie … Skrajnie głupie.
Wiedziałam, że moja mama się nie zgodzi na ten wypad, więc
okłamałam ją, że jadę do Karoliny na grilla – wystrojona jak trzeba (hahah). Grilla
nie było, za to był klub. Wtedy wydawało mi się, że jestem Trollem roku. Dziś
czuję, że byłam głupia jak but z lewej nogi. Przecież mogło się coś stać, mógł
nas ktoś napaść, skrzywdzić… Wtedy niestety o tym nie myślałam.
Jak chyba większość ludzi, mam za sobą głupoty
wpisane w przeszłość. Niestety tak to już jest gdy nagle czujemy się dorośli… Wydaje
nam się, że teraz to możemy wszystko, że te głupoty które robimy to jest
właśnie to, na co czekaliśmy przez 18 lat swojego życia.
Teraz, gdy mam swoją córeczkę wiem, że stanę na rzęsach a
zawsze będę ją chronić. Nigdy nie zgodzę się na samotne powroty z wyjść na
spotkania ze znajomymi i za nic w świecie nie pozwolę na spotkania z żadnym
mężczyzną, do którego nie będę miała zaufania -
a umówmy się, mama to taki trochę jasnowidz, wie kiedy nie warto na kogoś tracić czasu. Ktoś może powiedzieć, że
mnie pogięło, że życie zweryfikuje moje plany i zobaczę, że guzik z mojego
pilnowania wyjdzie. Być może ten ktoś ma rację, jednak mi nie chodzi o to by
Viki była pilnowana jak zwierzątko w klatce, chodzi mi o to, by nam ufała, by
wiedziała, że zawsze może nas poprosić o pomoc, zwierzyć się, żeby czuła, że
może na nas polegać.
Tak, przyznaję żyję wydarzeniem z Egiptu, żyje tym bo tam
byłam i wiem, jakie są zachowania tamtych mężczyzn. Nie potrafię zrozumieć
rodziców, którzy pożyczając córce kilka tysięcy na „wycieczkę niespodziankę”
nie interesują się tym dokąd się wybiera … Mam prawie 26 lat i nadal mówię
rodzicom, dokąd, po co i na jak długo wyjeżdżamy, dla mnie to naturalne i tak
właśnie wygląda dobra relacja rodzic – dziecko. Wydaje mi się, że wzajemne
zaufanie i umiarkowane kontrolowanie to dwie kwestie dzięki którym możemy
uchronić nasze dziecko od wpakowania się w kłopoty.
Dopiero posiadanie własnego dziecka i uczucie ciągłej obawy
o nie, uczy tego wszystkiego czego nie potrafiliśmy nigdy zrozumieć.
A co jest strasznego w pociągu? Jeżdżę często, nocą też i moim zdaniem jest bezpieczniej niż w aucie "napitego" kolegi. Inna sprawa, co za rodzic puszcza dziecko do klubu. Pewnie stąd ta nadopiekuńczość. Z braku kontroli nad dzieckiem. Ktoś, kto ufa swojemu dziecku i ufa w rozum dziecka, nie musi się bać i do niego sto razy wydzwaniać.
OdpowiedzUsuń