Wydawać by się mogło, że serce w bliskim sąsiedztwie z
cyckami się znajduje, a że sercem całym kochać potrafimy, to miłość właśnie
cyckami płynąć powinna.
Chwilę po porodzie naturalnym dostajesz swojego brzdąca do
kangurowania i wtedy też po raz pierwszy maluch przysysa się do piersi. Po
cesarce na tę przyjemność musisz chwilę dłużej poczekać, ale schemat jest mniej
więcej ten sam.
W moim przypadku Wiktorię pierwszy raz miałam przystawioną
do piersi po około 8 godzinach od urodzenia, wynikało to z tego że malutka
musiała przez kilka godzin przebywać na obserwacji celem upewniania się, że
waleczne z niej lwiątko i że wszystko gra!
Wszystko szło gładko, pierwsze karmienie, drugie, trzecie…
aż nagle tak jakby zabrakło w cyckach tego co dobre … jakby się skończyło?
Zapomniało wyprodukować?
Próbowałam małą karmić, ale nie miałam czym, przez co ona
się wkurzała niemiłosiernie „gryząc” mnie do krwi, ja się wkurzałam bo nie
umiałam jej pomóc i efekt był tego taki,
że płakałyśmy obie …
W czasie kiedy przebywałam na oddziale położniczym, było
mnóstwo kobiet, w związku z czym położna laktacyjna ledwo nadążała, więc
próbowałam radzić sobie sama – oczywiście bez skutku… ale dziecko głodne być
nie może, więc przyszedł czas na dokarmianie mlekiem modyfikowanym. Może to
jest wygodne, może dużo łatwiejsze niż karmienie piersią, jednak ja cały czas
czułam, że nie daję mojej córeczce tego co najlepsze, miałam wrażenie jakbym za
mało się starała…
„Karmisz?”
„Nie, głodzę.”
Moje ulubione pytanie, które dodatkowo powodowało, że czułam
się do dupy i zaczynałam odczuwać coraz większą presję, że powinnam, że wręcz
muszę małą nakarmić piersią bo to mój obowiązek, konieczność wręcz.
Najbliżsi bardzo mnie wspierali, dodawali otuchy i
powtarzali, że przecież karmiąc sztuczną mieszanką nie robię jej krzywdy,
przecież dzięki temu nie jest głodna, nie płacze, ale do mnie to nie za bardzo
chciało dotrzeć. Próbowałam karmić, odciągać pokarm (rewelacyjnym lakatorem
LOVI Prolactis o którym napiszę w innym poście), no bo przecież inne kobiety
karmią, a mój biust przybierał rozmiary XXL i nic!
I tu Bogu dzięki, za Emilię- mamę trójki dzieci która leżała
ze mną na sali. To właśnie od niej usłyszałam, że „miłość nie płynie z cycków” a zamartwiając się kwestią karmienia
przegapię to co najważniejsze! Przegapię momenty, w których powinnam się
cieszyć z tego że zostałam mamą, zgubię chwile w których powinnam się tulić do
mojej cudownej małej Wiktorii, usłyszałam też że na 100% uda mi się nakarmić
piersią, ale dopiero jak znajdę się w domu.
Uwierzyłam, we wszystko co usłyszałam i faktycznie, po
powrocie do domu, potrzebowałyśmy około 2 dni, żeby wszystko elegancko zaczęło
działać!
Dziś Wiktoria ma półtora miesiąca i wciąż zdarza nam się ją
dokarmiać MM, jednak wolę dokarmiać niż głodzić, a miłość nie z cycków lecz z
przytulania, buziaków i czułych słów płynie.
Tak więc drogie obecne i przyszłe mamy, grunt to się nie
poddawać i pamiętajcie o tym, żeby jak najwięcej kochać, przytulać, całować, bo
to właśnie jest miłość!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz