wtorek, 25 października 2016

"Sekta" karmiących piersią

Gdy podejmujesz decyzję o karmieniu piersią, od razu z automatu zaczynasz zgłębiać temat o tym, jak cudowny napój Bogów będzie płynąć z Twoich piersi, jak rewelacyjny wpływ będzie miał na Twoje dziecko i co zrobić by rzeczony napój płynąć zaczął i nagle nie przestał. 



Też owy temat zaczęłam zgłębiać. Przebywając po porodzie w szpitalu karmienie piersią krótko mówiąc nie szło mi najlepiej... właściwie w ogóle nie szło... Wiki głodna, brodawki poranione, piersi nabrzmiałe a ja byłam zapłakana i coraz bardziej zdesperowana ... tak to właśnie wyglądało. Zdecydowałam się na dokarmienie malucha bo obie byłyśmy tą sytuacją wykończone, a panujący na sali zaduch i upał dodatkowo to potęgowały. 

Próbowałam małą przystawiać, przyszła położna laktacyjna, jednak wszystko z marnym skutkiem i tak jak już pisałam parę postów wcześniej - czułam, że zacznę karmić piersią jak się odprężę, jak znajdę się w domu. Podczas pobytu w szpitalu miałam stały dostęp do mleka Bebilon1, a że jest to mleko jedno z najlepszych jakie są dostępne na rynku, to nie czułam, że robię krzywdę mojemu dziecku, jednak wciąż chciałam znaleźć "złotą radę" na to by dawać cycka, a nie mieszankę. 

Trafiłam na fejsbukową grupę „Karmienie piersią :), myślałam że znajdę tam wsparcie, że trafię na inne mamy z takim samym problem jak mój, że znajdę tam osoby, które karmią w sposób mieszany … Mój błąd, że na telefonie nie doczytałam regulaminu …

Co raz wyświetlały mi się posty ze zdjęciami ze szpitali, gdzie widać mamę i przystawionego do piersi noworodka i wszystko byłoby ok, gdyby nie opis zdjęcia …

„Drogie mamy, walczymy, nie poddajemy się, od wczoraj nie możemy się nakarmić, mały za płytko chwyta brodawkę L ale nie zgadzamy się na butelkę, doradźcie co robić?”

Ja nie krytykuję, nie oceniam, staram się nie udzielać …, ale jak czytam, że od 2 dni dziecko nie jadło, a mama z dumą dziękuje za opcje dokarmienia to czegoś nie rozumiem…, ale o dziwo spotyka się to z aprobatą!

Na tej grupie panuje zakaz proponowania smoczków czy mleka modyfikowanego, butelki nawet z maminym mlekiem też nie są zbyt mile widziane… jeśli mama tylko zapyta czy może powinna dokarmić, to od razu spada na nią niewyobrażalnie ogromna fala krytyki i hejtu. Dziecko płacze? Cycek. Chce jeść? Cycek. Jest usypianie? Cycek. Nie może się najeść? Cycek!

A potem jest kolejny lament, pod hasłem „Od wyjścia ze szpitala minęło 5 dni, a waga dziecka spadła o 300g… co mam robić?”

Nie rozumiem dlaczego mleko modyfikowane traktowane jest na takiej grupie, jako grzech, wygoda, lenistwo? Czy to, że świadomie nie pozwalam na to, żeby moje dziecko płakało z głodu to coś złego?

Wyobraźmy sobie sytuację, że jest pora obiadu, przed nami ktoś stawia talerz, gdzie na dnie jest dosłownie 10 mililitrów zupy i każe nam się tym najeść wspierając słowami „Dasz radę!” „Nie podjadaj później”. Siłą woli talerza nie napełnimy, a pustą łyżką najeść się nie da.

Fajnie? Niefajnie.

Ostatnio przeżywałam kryzys laktacyjny, który wbrew wszelkim internetowym teoriom nie trwał maksymalnie tydzień, a dwa tygodnie. Popadłam w chwilową paranoję, chaotycznie szukałam rad co zrobić by pokarmu było więcej, szukałam nawet inspiracji na tej fejsbukowej grupie … jednak po chwili poczułam się jak matka gorszego sortu, wygodnicka panienka z pudełkiem mleka modyfikowanego – tak na wszelki wypadek. Wiki szczególnie wieczorami potwornie złościła się na cycka, nie wiem czy nie leciało nic, czy może leciało bardzo niewiele, bądź co bądź moje dziecko było głodne, a ja się na to nie godzę.



I w tym momencie wjechała butelka z Bebilonem, całe 120 mililitrów białego szczęścia! Żebyście mogli zobaczyć błogość i ten uśmiech na buzi Wiktorii, gdy z łatwością się najadła do syta <3. Jednak wiadomo, cycek najwygodniejszy, zawsze pod ręką, zawsze stała temperatura i przynajmniej w teorii – nielimitowana ilość. Postanowiłam powalczyć z moim organizmem i wygrać walkę z kryzysem.
Z pomocą przyszedł mi mój ukochany i niezawodny laktator Lovi Prolactis (który polecę każdemu z czystym sumieniem), wisiałam na nim za każdym razem jak wypadała pora karmienia Wiki, cycki miały aerobik metodą 7-5-3 i … maszyna ruszyła! Laktacja wróciła! 1-0 dla mnie.



Karmienie piersią, to dla mnie przyjemność, czuję się wtedy potrzebna małej, niezastąpiona, to nasza chwila, uczucie ogromnej bliskości. Jednak mimo tego, nie rozumiem co ma na celu tak bezgraniczne zafiksowanie się na karmienie piersią. Dlaczego takie mamy, dają sobie prawo do okrutnego czasami, krytykowania innych mam, które decydują się na dokarmianie, podawanie butelki z własnym mlekiem, czy dawanie smoczka? Mamy XXI wiek, szeroką gamę smoczków i butelek, już chyba każdy producent wypuścił na rynek butelkę ze smoczkiem nie zaburzającym odruchu ssania, nie róbmy z tego najgorszego zła.

Ja rozumiem, że są plemiona gdzieś hen daleko w jakiejś dżungli, gdzie dziecko wisi na cycku latami i dzika mama nie ma problemów z laktacją, jednak my nie żyjemy w dżungli, a ta dzika mama nie ma dostępu do szpitala, badań usg, obstawiam nawet że, w życiu nie słyszała o kimś takim jak ginekolog.
Może nie warto być aż tak eko, sięgać tak głęboko do poprzednich epok i czasami skorzystać z tego co dają nam obecne możliwości?

A jeśli nam się to nie podoba, to chociaż nie oceniajmy innych i nie wywierajmy na nich presji, nie mówmy, że mama która dokarmia jest zła, wygodna czy leniwa. Mama która dokarmia to tak samo troskliwa i opiekuńcza osoba, jak ta która pozwala swojemu dziecku być non stop przy piersi, a złą mamą możemy nazwać tę, która świadomie głodzi swoje dziecko. Przekonałam się, że ta fejsbukowa grupa to jakaś „sekta”, nie znalazłam tam żadnej porady, a wszystko co pomogło mi w „rozkręceniu” laktacji i nie zagłodzeniu mojego dziecka jest tam traktowane jak zło najgorsze z najgorszych.

Tutaj Wiktoria chwilę po karmieniu ;)

Ja się z tej „sekty” wypisuję, nie dla mnie takie skrajności.

A jakie jest Wasze zdanie? Karmicie piersią za wszelką cenę czy czasami się wspomagacie mieszanką w krytycznych momentach?



czwartek, 20 października 2016

Każda mama jest zadbana!

Odkąd pamiętam moja mama zawsze jest zadbana, zawsze wygląda ładnie i zawsze stara się by jedno pasowało do drugiego. Ma ładnie ułożone włosy bez kilometrowego odrostu, pachnie ładnymi perfumami nosi elegancki makijaż. Nawet dziś, gdy przed pracą wpadła do nas na chwilę, to wyglądała tak perfekcyjnie, że nie mogłam wyjść z podziwu.



Ja także zawsze sobie powtarzałam, ze choćby nie wiem co to będę dbać o siebie, że będę taką „mamą w czerwonych szpilkach”.

Odkąd Wiktoria się urodziła, a ja zaczęłam wycieczki po parkach, przychodniach, sklepach z rzeczami dla dzieci zauważam, że jest sporo kobiet z wózkami które są po prostu smutne… a zmęczenie i frustrację widać z kilometra… Potargane włosy, brak makijażu, wyciągnięty sweter i buty trekkingowe…

Wiadomo, że dzieci są różne i czasami ciężko znaleźć godzinę na to by zrobić sobie pełen make’up i wystroić się jak na wybieg, ale można zrobić minimum tych czynności by czuć się dobrze i iść z podniesioną głową, zamiast przemykać ukradkiem jak szara myszka.
Każda z moich koleżanek-mam zawsze wygląda świetnie i serio dziwię się tym kobietom, które zakładają na spacer z wózkiem buty do chodzenia po górach i kurtkę przeciwdeszczową.

Zanim Wiki przyszła na Świat, spędzałam lata świetlne przed lustrem, bawiłam się makijażem, kombinowałam, oglądałam filmiki makijażowe na YouTube, kombinowałam z włosami, wieki stałam przed szafą, szukając odpowiedzi na pytanie „co dziś na siebie włożę?”, po prostu miałam na to czas.. mnóstwo czasu.

Teraz od ponad dwóch miesięcy wystarcza mi podkład, puder, eye liner i tusz do rzęs, włosy? Suchy szampon Batiste, prostownica, szczotka i voila! Fryz gotowy. Outfit? Garderoba dość okrojona, bo fajnie jest jak da się przystawić ssaka do piersi bez konieczności rozbierania się, więc decyzja nie jest tak trudna do podjęcia jak wcześniej.

Staram się szykować migiem, ale tak by móc się uśmiechnąć do samej siebie i niczym Johnny Bravo powiedzieć „Oh Mamo!”.

Młode mamy z pięknymi wózkami i z jeszcze piękniejszymi dziećmi w środku powinny dbać o siebie i kropka. Czasami jest tak, że ubieram na raz siebie i Wiki, że szykując się do wyjścia maluch radośnie buja się w huśtawce, a ja śpiewam jej „Zebromarchewkę” żeby tylko dała mi dokończyć to arcydzieło na twarzy i tak jakoś dzień za dniem staramy się współpracować ze sobą…

Raz na jakiś czas staram się jednak wyglądać idealnie, przed wszystkim dla siebie, dla męża i dla Wiktorii, ostatnio dzięki mojej kochanej koleżance Oli, wpadłam w ręce rewelacyjnej Aldony z „AK Aldona Kuśmierz Makeup & Beauty”. To był mój wieczór. Poszłam do salonu na regulację brwi z henną i makijaż wieczorowy, spędziłam u Aldony około 1,5 godziny a efekt był powalający! 



Wracałam do domu dosłownie dumna z tego, że tak wyglądam, mąż też był oczarowany. Myślę, że każdej z nas należy się taka chwila dla siebie, każda z nas zasługuje na to, żeby poczuć się najpiękniejszą ze wszystkich mam!

Dziewczyny jesteśmy młode, piękne, do tego jesteśmy mamami, żonami, partnerkami… nie wolno nam zapomnieć o sobie! Poprawiamy włos, poprawiamy usta, pierś (a karmiąc przecież mamy się czym chwalić) do przodu i z dumą spacerujemy po alejkach w parku! A inni nich nam zazdroszczą ;).


środa, 12 października 2016

Grzechy nieIDEALNEJ mamy

Odkąd jestem mamą, zaczynam zauważać jak bardzo nakręcona jest moda na bycie mamą idealną, mamą eko, mamą nowoczesną…



Głownie da się to zjawisko zaobserwować na wszelkich forach i grupach dla mam. Gdy jedna mama pyta jakie nosidło ma kupić by nosić swoje, jeszcze niesiadające dziecko, od razu pojawia się stado „matek idealnych” z dobrą radą pod tytułem „Nosidło tylko dla siedzących dzieci”. 

Serio? Naprawdę ktoś może przypuszczać, że jakakolwiek mama chciałaby źle dla swojego dziecka? Dlaczego tak bardzo wszystkich interesują wygoda i bezpieczeństwo cudzych dzieci?

Sama padłam dwa miesiące temu ofiarą takiej nagonki, gdy szukałam nosidła Marsupi, które jest polecane przez „chustowców” jako zamiennik dla chusty (ale o tym w innym poście). 
Zadałam pytanie czy ktoś nie ma na sprzedaż takowego nosidła od 3kg. I się zaczęło … Mamy ekspertki zadały sobie nawet trud by wejść w moją galerię na facebooku i zorientować się, że moje dziecko urodziło się chwilę temu. Bystrzachy! Dostrzegły nawet, że dziecko ważące 3kg. nie siedzi... odkrywczynie przebiegłe... Agencje detektywistyczną powinny otworzyć bo Rutkowski się przy nich chowa!
Dostałam mnóstwo komentarzy i wiadomości prywatnych, że nosidło to zło, a ja jestem nieodpowiedzialna i że tylko chusta!

A ja chusty nie chciałam i nie chcę, nie mam ochoty się w to motać, a po za tym nosidło jest mi potrzebne do zniesienia małej z 6 piętra i wniesienia jej po spacerze, tyle. Może niedługo wybierzemy się na mały spacer w nosidle, ale na razie jest to jedynie w planach. 

Finalnie znalazło się kilka mam myślących podobnie do mnie, a jedna nawet podzieliła się ze mną linkiem, gdzie w atrakcyjnej cenie zakupiłam nowiusieńkie Marsupi – taka to ze mnie nieidealna mama ;).



To samo dotyczy karmienia piersią. 

Momentami mam wrażenie, że fora poświęcone matkom karmiącym to jakaś sekta! 
Gdy tylko jedna zapyta, czy może powinna dokarmić mlekiem modyfikowanym bo pokarmu mało… bo dziecko się nie najada, od razu rzuca się stado hien, które naskakują na taką mamę z tekstami typu „Mleko modyfikowane to najgorsze co można zrobić”. Aha. Czyli lepiej jest głodzić – Good Idea!

W tym przypadku również ze mnie matka nieidealna, bo Wiktoria dostaje butlę prawie codziennie… co ja poradzę, że na wieczór cycki mam puste jak wydmuszki od jajek? Mam jej powiedzieć, sorry mała dziś kolacji nie będzie, ale dla Ciebie to i tak lepiej jak będziesz głodna niż jak mama poda Ci rozrobiony biały proszek?!



W ogóle na tych grupach można znaleźć wypowiedzi, gdzie nawet butelka z mlekiem matki jest zakazana. A jak matka karmiąca chce gdzieś wyjść to tylko z dzieckiem pod pachą, albo na dwie godziny kiedy dziecko nie będzie potrzebowała cycka… Ludzie trzymajcie mnie…

Wiktoria często zostaje ze swoją babcią, albo moim mężem i wtedy dostaje butelkę z moim mlekiem i ja matka nieidealna nie widzę w tym nic złego ani krzywdzącego.

Smoczek! Smonio! Monio! Moniulek!

On dowodzi gangiem matek nieidealnych! Na pewno! Ten straszny i zły smoczek od którego należy się wystrzegać, a jeśli go podamy to koniec! Mogiła!



Pamiętam jak leżałam na Sali pooperacyjnej z Wiktorią przy łóżku, pamiętam że władza w nogach nie do końca mi jeszcze wróciła, ale ból podbrzusza czułam już doskonale, pamiętam też, że wtedy właśnie mała obudziła się i zaczęła płakać, a ja biedna, przerażona ze skitranym smoczkiem zastanawiałam się czy jak go podam to nie zbiorę opieprzu od pielęgniarki.

Wiki płakała, ja nie mogłam jej wyjąć z „mydelniczki”, bo najzwyczajniej w świecie nie miałam za bardzo jak się ruszyć, więc głaskałam to moje małe płaczące szczęście i modliłam się o pomoc! I oto nadeszła! Pielęgniarka, a wraz z nią pytanie „Ma Pani smoczek?”  „Yyyy… no mam” Wyjęłam owego gumowego gościa, a pielęgniarka na to „No to Pani daje, przecież to żadne zło!” Smoczek wylądował u bąbla w buzi i w sekundę ukoił nerwy naszej dwójki.

I tak do dziś jestem matką nieidealną będącą w zmowie z Panem Smoczkiem, ale spoko Pan Smoczuś i Wiki są nieźle zakumplowani i dogadują się w kryzysowych momentach.

Nie staram się gonić za najnowszym trendami macierzyństwa. W oczach wielu będę matką nieidealną i dobrze, może tak zostać.


Jestem mamą IDEALNĄ dla mojego dziecka, a to dla mnie najważniejsze, postępuję według własnego instynktu i rad zebranych od bliskich osób i Tobie też radzę byś nie starała się być mamą idealną w oczach wszystkich, bądź mamą idealną dla swojego dziecka – to wystarczy :).



Jeśli podoba Ci się ten post to będzie mi bardzo miło, jeśli puścisz go dalej w Świat!



<a href="http://www.bloglovin.com/blog/18277433/?claim=tby4b6kqp7g">Follow my blog with Bloglovin</a>

piątek, 7 października 2016

Mama w wielkim mieście #1

Mama w wielkim mieście będzie serią wpisów, o tym gdzie warto wypić kawę podczas spaceru z dzieckiem, gdzie warto zajrzeć na śniadanie czy obiad, pojawią się wpisy o udogodnieniach dla mam, o klubach dla rodziców i dzieci, o miejscach przyjaznych matkom karmiącym i przewijającym, oraz o tym gdzie mama jest zmuszona pokonać tor przeszkód. 

Zapraszam!



Dzisiejszy wpis należy do ostatniej kategorii i powstał chwilę po tym jak wraz z moim mężem, kumpelą Agatką i Wiktorią w wózku próbowaliśmy przedostać się z jednej strony Alej Jerozolimskich w Warszawie na drugą.

Problem zaczął się w momencie gdy stanęliśmy pod Złotymi Tarasami i stwierdziliśmy, że chcemy iść dalej w kierunku Placu Konstytucji… Zerknęliśmy wymownie na siebie i zadaliśmy sobie jedno, jedno ale to bardzo ważne pytanie… „Jak przejdziemy na drugą stronę ulicy?”. Padł pomysł przedarcia się podziemiami Dworca Centralnego i tak oto skierowaliśmy swoje kroki do hali dworca.

Rzecz jasna Dworzec Centralny wyremontowany, no cycuś glancuś, mucha nie siada. Ba! Jestem w stanie nawet stwierdzić, że został tam rozpylony tak zwany „zapach luksusu” tak wiernie aplikowany w sklepach, butikach i salonach samochodowych z górnych półek – piękny swoją drogą, mogłabym mieć taki w aucie.

Ale nie o tym, wróćmy więc do miejsca w którym się znaleźliśmy.

Jesteśmy więc w hali Dworca Centralnego, cieszymy oczy pięknem tego miejsca i nie możemy wyjść z podziwu dla braku charakterystycznego wcześniej, dla tego miejsca smrodu. Zaczynamy rozglądać się za windą, gdyż musimy zjechać nieco niżej.

Jest! Mamy ją! Drepczemy radośnie do windy, kopytkujemy do niej niczym młode sarenki, wchodzimy do środka a razem z nami jeszcze jedna para z wózkiem, chwila moment i jesteśmy na poziomie -1.

Dobra! Teraz musimy się przedrzeć podziemiami tak by znaleźć się pod powierzchnią drugiej strony ulicy, a tam na pewno będzie kolejna winda, która wywiezie nas na górę ( no przecież była tabliczka, że miejsce jest dostosowane do osób niepełnosprawnych, więc zakładam że dla wózków również).

Zaczynami się przedzierać pomiędzy tłumem walizek, niczym zawodnicy footballu amerykańskiego, wymieniamy między sobą pomysły na trasę „Tu w prawo!” „O tak! Tu jest zjazd!” „No i tam potem w lewo i będziemy pod Marriottem” i tu nagle pojawił się problem. Naszym oczom ukazały się piękne schody i ani krzty zjazdu. Stajemy jak wryci, no ale dobra! Jest nas trójka, ja co prawda dźwigać nie mogę, ale pozostała dwójka chwyta za wózek, Agata z przodu, Grzegorz z tyłu i mamy to! Pokonaliśmy pierwszą przeszkodę! 1-0 dla nas.

Już witamy się z gąską, właściwie już jedną nogą stoimy na powierzchni Ziem,i po czym następuje kolejna chwila konsternacji…

Znajdujemy się tuż pod hotelem Marriott, widzimy 3 wyjścia:

1. Po schodach,
2. Po schodach, ALE są też schody ruchome
3. Wydające się najbardziej sensowne bo schodki są dwa, a do tego jest podjazd.

Wybieramy bramkę nr, 3! No bo skoro jest podjazd to pewnie gdzieś dalej czeka na nas upragniona winda.

 Idziemy! 

Znajdujemy się w czymś co chyba ma być luksusową galerią handlową, ale jakby żywej duszy tam nie ma … windy też nie.

Zawracamy!

Znów stoimy w miejscu, gdzie są 3 wyjścia. Jedno czyli wyjście nr.3 już sprawdziliśmy – nie da się, wyjście nr. 1 odpada na wstępie bo po schodach tego kloca tachać nie mamy zamiaru… zostaje wyjście nr.2 i ruchome schody… tak, tak dobrze zrozumieliście postawiliśmy wózek na schodach a właściwie to jego dwa przednie koła, tylne były w powietrzu. Ja obstawiałam ustawienie tyłem do kierunku jazdy, bo tak mi się wydawało wygodniej, ale to bez znaczenia bo tak czy inaczej schody to nie miejsce na taką ekwilibrystykę.

Po 30 minutach miotania się w podziemiach, znaleźliśmy się w końcu tam gdzie chcieliśmy! 

Amen! Aż mi się pić zachciało i siku w sumie też – czyli najgorzej. 
Wiki - egzemplarz mało marudny, całe to przedstawienie na szczęście przespała. 

Czy naprawdę, dla twórców tego miejsca nie jest oczywistym fakt, że poza miliardem kółek od walizek, będą tam się także toczyły koła wózków dziecięcych i inwalidzkich? Serio nikomu nie przyszło do głowy, żeby zaprojektować i wybudować tam windy? A może one tam są, tylko nie sposób do nich trafić?

W każdym razie, polecam przedarcie się na drugą stronę ulicy dużo wcześniej, na przykład gdzieś w okolicy ulicy Kruczej, w przeciwnym razie pokonacie niezły tor przeszkód, potem bez wahania możecie startować w Runmageddonie.

A Wam zdarzyło się pokonywać z wózkiem jakiś tor przeszkód w mieście?

Jeśli podoba Ci się ten post to będzie mi bardzo miło, jeśli puścisz go dalej w Świat!


<a href="http://www.bloglovin.com/blog/18277433/?claim=tby4b6kqp7g">Follow my blog with Bloglovin</a>



środa, 5 października 2016

WHISBEAR na dobranoc

Od dawna słyszałam, że nic tak nie uspokaja dziecka jak szum np. suszarki, jednak nie przekonywał mnie pomysł wyciszania czy usypiania maluszka w ten sposób. Obawiałam się tego, że suszarka może się przegrzać i że coś stanie się dziecku. Można także znaleźć aplikacje na telefon, które spełniają funkcję takiego szumu, jednak ja z telefonu korzystam dość często więc ta forma usypiania Wiktorii też nie była dla mnie przekonująca… i wtedy pierwszy raz usłyszałam o Szumiącym Misiu Whisbear.



Byłam na samym początku ciąży i zaczęłam zgłębiać temat „Białego Szumu” który według naukowców przypomina dziecku dźwięki słyszane podczas życia w brzuchu mamy, dzięki czemu czuje się bezpiecznie i zaczyna się uspokajać.
Wiktoria nie ma ogromnych problemów ze snem, śpi raczej spokojnie i na ogół nie przeszkadzają jej dźwięki dochodzące z otoczenia. Są jednak takie drzemki w ciągu dnia, że Wiki się wybudza dosłownie co 10 minut i wtedy Whisbear świetnie wykonuje swoją robotę. Chwilę po tym jak CRYsensor wyłapie, że Wiki zaczyna płakać serduszko misia od razu zaczyna szumieć i mała znowu spokojnie zasypia. Włączony miś, działa przez 40 minut, pod koniec tego czasu zaczyna coraz ciszej szumieć, aż w końcu wchodzi w stan czuwania, a gdy dziecko zacznie jęczeć czy płakać, włącza się na 20 minut i następnie ponownie wchodzi w stan czuwania.  Tak samo Whisbear spełnia swoją rolę w nocy, kiedy maluszkowi coś złego się przyśni i jęknie, wtedy nie musimy od razu biec do łóżeczka by uspokoić dziecko ponieważ miś zrobi to za nas, dzięki czemu Szumiący Miś wpływa pozytywnie nie tylko na sen dziecka, ale także na nasz ;).







Przyznam, że początkowo z dystansem podchodziłam do kwestii działania Szumiącego Misia. Zastanawiałam się czy szum nie będzie przeszkadzał nam w spaniu, czy nie będzie za głośny, ale głośność szumu da się regulować! Opinie wśród moich znajomych także były mocno podzielone, jednak żadna z wypowiadających się osób nie posiadała misia Whisbear, a akurat na temat tego konkretnego przeczytałam masę pozytywnych opinii. 


Szumiący miś to super pomysł na prezent z okazji narodzin dziecka, my dostaliśmy go od koleżanki na Baby Shower i przyznam, że ten prezent to strzał w 10!


Whisbear spełnia swoją rolę idealnie i ze szczerym sumieniem polecę go każdemu, kto będzie zastanawiał się nad jego zakupem.



poniedziałek, 3 października 2016

Nie mów mamie, że ten uśmiech nie jest dla niej

Od momentu, kiedy Wiktoria pojawiła się na świecie, każdego dnia zaczęłam dostrzegać kolejne nowe „umiejętności” które zdobywa z każdą chwilą. Małe rzeczy takie jak, przeciąganie, ziewanie, machanie nóżkami i rączkami powodują, że mogłabym się w nią wpatrywać godzinami w poszukiwaniu kolejnych nowych sygnałów świadczących o jej rozwoju.

Jednak każda mama czeka na ten pierwszy uśmiech, taki szczerbaty i do bólu radosny! Też na ten uśmiech czekałam, aż w końcu się pojawił ok. 1,5 miesiąca temu i to w momencie gdy wystroiłam Wiktorię w piękny komplecik i dziewczęcą opaskę, zupełnie tak jakby chciała mi pokazać jak bardzo jej się ta kreacja podoba ;). Chciałam się każdemu pochwalić, że tak pięknie się uśmiecha, że cieszy się całą sobą… Wrzuciłam zdjęcie na fejsa, wysłałam je koleżankom… i wtedy zonk… zderzenie z rzeczywistością…
Wiele osób zaczęło mi mówić „ ale wiesz, że to nie jest jeszcze świadomy uśmiech”, „to jest taki jakby skurcz mięśni”, „ona nie uśmiecha się do Ciebie”… Kurczę! Ja wiem, ja wszystko rozumiem, ale wydaje mi się, ze każda mama ma prawo wierzyć, że to był uśmiech do niej i dla niej :).
Z każdym dniem Wiktoria uśmiecha się coraz częściej, najczęściej wtedy, gdy do niej mówimy śmiejemy się albo wygłupiamy. Każdego dnia ten uśmiech staje się coraz bardziej kontrolowany i świadomy.



Przyjęte jest, że do 4 tygodnia uśmiech u niemowlaka jest reakcją na zachodzące w organizmie malucha procesy fizjologiczne, co oznacza że bąbel może uśmiechać się w momencie gdy jego brzuszek jest pełny, a brzuszek jest pełni dzięki komu? Dzięki mamie! Więc uśmiech jest dla kogo? Dla mamy! 



Często uśmiech który pojawia się do 4 tygodnia życia niemowlaka, to próba odzwierciedlenia wyrazu twarzy mamy/taty – tak, tak ja się non stop szczerzę jak nienormalna i to pewnie dlatego Wiktoria bardzo wcześnie zaczęła obdarowywać mnie uśmiechami!
Po 4 tygodniu uśmiech jest bardziej emocjonalny, można go zaobserwować podczas karmienia, bo pełny brzuszek to szczęśliwy maluch ;).
W okolicach 8 tygodnia dziecko uśmiecha się już w pełni świadomie, zarówno do mamy jak i do innych osób, natomiast w okolicach 4 miesiąca życia maluch będzie zanosił się śmiechem – czekam na to jak na najlepszą komedię! Chyba kupię popcorn, usiądę obok Wiki i będziemy sobie opowiadać dowcipy śmiejąc się do łez ;).

Co zrobić żeby dziecko zaczęło się uśmiechać?

Pamiętaj o tym, że pierwszy uśmiech będzie odpowiedzią na Twój uśmiech. Dużo mów do dziecka, śpiewaj, opowiadaj o wszystkim, uśmiechaj się najszerzej jak potrafisz! Wygłupiaj się, to żaden wstyd, sami swoi... przecież robisz to dla swojego dziecka :).





Szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko, a szczęśliwe dziecko będzie się szybciej rozwijać.
Ja tam wierzę, że te wszystkie uśmiechy są dla mnie, że jak Wiktoria uśmiecha się gdy słyszy, czuje i być może zaczyna wyraźnie widzieć swojego tatę to też to jest w pełni świadome, celowe i specjalnie dla niego. Być może jak Wiki uśmiecha się, w momencie kiedy ja śpiewam to myśli sobie, że ma matkę wariatkę… a na dodatek totalne beztalencie, a może jej się to właśnie podoba?

Uśmiech dziecka to najpiękniejsza, najcudowniejsza nagroda jaką można dostać od własnego brzdąca, dlatego pamiętaj by być szczęśliwą i pokazywać to swojemu maluchowi, bo Twój uśmiech to także nagroda dla niego!